Palmiry moje
Lata sześćdziesiąte to okres rządów Władysława Gomułki, często też nazywany okresem małej stabilizacji. Po okresie odwilży zapoczątkowanej w październiku 1956 roku, reformy ustrojowe zostały zastopowane. Nastąpił okres, w którym partia PZPR starała się umocnić swoją władzę głosząc hasło budowy socjalistycznego państwa drogą tzw. dyktatury proletariatu. Tym nie mniej wiele październikowych zmian miało trwały charakter i odczuwalny dla każdego obywatela. Znacząco zmniejszono presję ideologiczną na obywateli, pozostawiając ludziom stosunkowo dużą autonomię życia prywatnego. Zniknęły najbardziej widoczne i upokarzające formy podległości Polski Związkowi Radzieckiemu, zaniechano forsownej i przymusowej kolektywizacji wsi. Choć wciąż utrudniano działalność kościoła katolickiego, wydaje się, że władze pogodziły się z jego istnieniem i rolą jedynego, niezależnego od partii ośrodka w polskim społeczeństwie. Jeżeli przeciętny obywatel nie próbował podejmować opozycyjnej działalności politycznej wobec PZPR, mógł w okresie rządów Gomułki liczyć na względny spokój.
Lata sześćdziesiąte to także próby dalszej industrializacji kraju i budowy gospodarki socjalistycznej. Wielu historyków uważa, że proces odbywał się kosztem chłopów i polskiej wsi. Nie tylko dlatego, że ze wsi rekrutowała się w większość klasy robotniczej, której potrzebował nowy system i młody polski przemysł, lecz również dlatego, że chłopi ponieśli główne koszty socjalistycznej modernizacji kraju. Ściągane od nich podatki, głównie w postaci tzw. dostaw obowiązkowych, były głównym źródłem finansowym dla reform ustrojowych. Przez swą liczebność chłopi mieli zasadniczy wpływ na procesy odbudowy kraju, zaludniania miast czy osadnictwa na ziemiach zachodnich.
Dostawy obowiązkowe nie tylko rozładowywały problem wyżywienia Polaków, lecz pozwalały władzy ludowej utrzymanie niskich kosztów życia ludności (dzięki niskim cenom żywności) i lokowanie zasadniczych środków finansowych państwa w wielkie budowle socjalizmu. Taka polityka była możliwa m.in. dzięki mentalności chłopów, która nakazywała im chronić nade wszystko wartość i własność posiadanej ziemi i cierpliwie godzić się na swoją eksploatację.
Problemy związane z zapewnieniem dostatecznej ilości żywności spowodowały m.in. ogłoszenie w lipcu 1959 roku poniedziałku "dniem bezmięsnym". Przepis dotyczył przede wszystkim placówek zbiorowego żywienia - stołówek i restauracji, w sklepach można było sprzedawać wyłącznie "podroby, salcesony, kaszanki, słoninę i smalec". Problemy z mięsem były wówczas w Polsce problemami politycznymi, kwestie zaopatrzenia dyskutowano nawet na specjalnym plenum. Brak żywności próbowano uzasadnić m.in. działalnością spekulantów i szkodników. Tropiono przestępstwa gospodarcze, wytaczano procesy, orzekano kary, z karą śmierci włącznie. Apelowano też do chłopów, aby wypełniali obywatelskie obowiązki, sprzedając plony państwu, a nie na wolnym rynku.
Oprócz wysokich podatków, wzrost produkcji w gospodarstwach indywidualnych hamowały zbyt niskie, regulowane urzędowo ceny na artykuły żywnościowe oraz ekstensywne metody produkcji. Na niską efektywność gospodarki wpływały takie czynniki, jak: mała powierzchnia gospodarstw, ograniczone możliwości zakupu maszyn czy nawozów sztucznych oraz coraz bardziej widoczne procesy starzenia się wsi.
Brakowało też środków dewizowych na import dóbr konsumpcyjnych (z powodu niskiej jakości polskie towary nie stanowiły konkurencji na rynkach międzynarodowych). Ponadto Gomułka był zdecydowanym jego przeciwnikiem. Sam zresztą nie miał zbyt wysokich potrzeb, demonstracyjnie prezentował, że jego styl życia i konsumpcji jest prosty, oszczędny i... robotniczy. Nierzadko powtarzał, że poziom życia wzrósł w Polsce Ludowej nieporównywalnie i przeciętny polski obywatel korzysta aktualnie z dóbr, o jakich się jemu równym przed wojną nie śniło. Sprowadzanie produktów żywnościowych (np. kawy) z zagranicy w jego pojęciu było zbędnym luksusem. Do anegdoty przeszło często powtarzane przez niego stwierdzenie, że kapusta kiszona ma tyle samo witamin, co cytryny.
Z powodów ideologicznych przeznaczano znaczne kwoty na spożycie zbiorowe. Niemałe kwoty szły na finansowanie ochrony zdrowia, oświaty i wychowania, dotowanie instytucji kulturalnych i sportowych czy organizowanie wypoczynku. Beneficjentami tych świadczeń byli przede wszystkim mieszkańcy miast (nie płacili bowiem cen realnych za centralne ogrzewanie, energię elektryczną, gaz, wodę czy komunikację zbiorową). Bezpłatna była służba zdrowia, opieka sanatoryjna, dziecięce pobyty w żłobkach i przedszkolach.
Chłopi nie mieli wiele z tych zdobyczy socjalizmu. Szczególnie dotkliwy był brak systemu emerytalnego – na swych poletkach pracowali aż do śmierci. W przypadku choroby byli zdani na łaskę najbliższych. Wielu synów chłopskich pracujących w miastach nie było zainteresowanych ciężką pracą na roli. W 1962 roku pojawiła się możliwość zdania ziemi na rzecz państwa w zamian za rentę starczą bądź inwalidzką. Jej miesięczna wysokość wahała się od 400 zł gdy obszar przejętej nieruchomości nie przekraczał 2 ha do 600 zł przy obszarze nieruchomości powyżej 10 ha. Dla porównania, według ZUS, średnie wynagrodzenie wynosiło 1680 zł. Obok utrudnień związanych z zakupem maszyn rolniczych, przyjęte rozwiązania emerytalno-rentowe miały przysłużyć się dalszemu upaństwowieniu rolnictwa.
Na zdjęciu poniżej: Stanisława i Józef Irkowie zwalający ziemniaki z wozu.
Władza nadal walczyła z Kościołem. W 1961 roku Święto Trzech króli przestało być dniem wolnym od pracy. W tym samym roku zlikwidowano naukę religii w szkołach. Utrudniano też budowę i remonty obiektów sakralnych. Polem rywalizacji państwa z Kościołem stały się obchody Tysiąclecia Chrztu Polski w 1966 roku. Hasło budowy „tysiąca szkół na Tysiąclecie Państwa Polskiego” rzucił Władysław Gomułka we wrześniu 1958 roku. Był to niewątpliwie bardzo potrzebny program. W wiek szkolny wchodziły kolejne roczniki wyżu demograficznego, a niedostatek izb lekcyjnych szczególnie na wsiach był ogromny (w 1961 roku na jedną izbę lekcyjną przypadało prawie 74 uczniów).
Pomimo utrudnień w dostępie do wiadomości zagranicznych do Polski docierały nie tylko nowinki kulturalne, ale i moda z Zachodu. Wielu Polaków otrzymywało z zagranicy paczki z odzieżą, towary do kraju przywozili marynarze pracujący na statkach dalekomorskich. Wiele z tych produktów trafiało do sprzedaży na bazarach, w tym na słynny Bazar Różyckiego.
Modę lat 60., również w Polsce, zdominowały tworzywa sztuczne, w tym słynne płaszcze ortalionowe. Początkowo można było je dostać tylko w paczce z Zachodu. Po jakimś czasie Polacy zaczęli sprowadzać sam materiał i szyć płaszcze na miejscu. Stały się one synonimem wyszukanej elegancji. Noszono je na wszystkie okazje z wyjątkiem ślubu, bo jak podpowiadał tygodnik „Przekrój”: „mógłby swoim szelestem zakłócić ceremonię”.
W 1965 roku pojawiła się moda mini, którą uznaje się za jedną z największych rewolucji modowych. Minispódniczki nie były jedyną rewolucją modowo-obyczajową, która przyprawiała niektórych o palpitacje. W latach 60. światem zawładnęły dzieci-kwiaty i ich charakterystyczny styl życia, na który składały się także określone ubrania, najczęściej kolorowe i powłóczyste, czasami podarte i wystrzępione. W Polsce hippisi pojawili się pod koniec lat 60., zazwyczaj można było ich spotkać w dużych miastach. Wspominając o latach sześćdziesiątych trzeba powiedzieć o Twiście, czy też Hola Hoop. Nowinki te trafiły także pod strzechy i pamiętam jak Twista tańczyliśmy na lekcji w szkole.
Pomimo pójścia do pracy w mieście pokolenia urodzonego w latach międzywojennych, to pięćdziesięciolatkowie decydowali jeszcze o obliczu Palmir. Zaliczali się do nich tacy gospodarze jak: Wacław i Władysław Niegodziszowie, Stanisław Jeziorkowski, Józef Irek oraz Józef Kropielnicki. Z młodszych mieszkańców z pracy na roli utrzymywali się Zdzisław Franiewski oraz ożeniony z mieszkanką Palmir, Stanisław Kołodziejski. Do przejęcia gospodarstw rolnych od swoich ojców szykowali się Adam Kropielnicki i Wiesław Jeziorkowski.
Przez niemal całą dekadę sołtysem w Palmirach był Józef Irek. Po jego śmierci w 1968 roku funkcję tę zaczął pełnić Zdzisław Franiewski zwany powszechnie Cukrem.
Na zdjęciu poniżej: Sołtys wsi Palmiry - Zdzisław Franiewski.
W
Na zdjęciu poniżej: Podwórko należące do Władysława Niegodzisza w połowie lat sześćdziesiątych XX wieku. Zabudowania gospodarcze były nadal pokryte słomą. Przed obórką kupa gnoju - nieodłączny element wiejskich podwórek.
Podobnie jak w poprzedniej dekadzie, ważną rolę w zaopatrzeniu rodzin w żywność odgrywała własna produkcja. Bez względu na obszar posiadanej ziemi, po niemal każdym podwórku biegały kury, a w chlewiku kwiczał prosiak karmiony m.in. odpadkami obiadowymi. Mleko kupowano od sąsiadów posiadających krowę. Trudno też zapomnieć wspaniały smak młodych ziemniaków amerykanów i warzyw z przydomowego warzywnika.
W latach sześćdziesiątych coraz więcej mężczyzn z Palmir pracowało w mieście. Nadal niektórzy ojcowie rodzin pracowali w Przedsiębiorstwie Budowy Huty Warszawa. Wraz z oddaniem do użytku Huty Warszawa niektórzy mężczyźni znaleźli w niej pracę. Pojawiła się jednocześnie możliwość starania się o uzyskanie mieszkania zakładowego z Huty. Pierwsze rodziny poszły mieszkać do Warszawy.
Pod koniec lat sześćdziesiątych coraz więcej kobiet podejmowało pracę zawodową. Były to na ogół młode, niezamężne dziewczyny. Po ukończeniu liceum ogólnokształcącego w Modlinie, w banku zatrudniła się Zosia Nowakowska (późniejsza Zielska), a Anna Łucarz skończyła Technikum Chemiczne i znalazła pracę w największej w Warszawie pralni przemysłowej. Po skończeniu szkoły krawieckiej, w Żoliborzance pracowała Marynia Kwiecińska.
Doczekaliśmy się także lekarza - studia medyczne ukończył Zdzisław Jeziorkowski. Jednakże nie mieszkał on w Palmirach.
Głównym wydarzeniem tej dekady było niewątpliwie doprowadzenie do Palmir prądu. Miało to miejsce dopiero w październiku 1963 roku, jako chyba w ostatniej wsi w Gromadzie Cząstków. Już kilka dni po podłączeniu prądu w dwóch domach (u Zygmunta Irka, Mariana Zielskiego) pojawiły się telewizory. Stali się oni przedmiotem ogólnego zainteresowania sąsiadów. Przychodziły do nich tłumy oglądać programy telewizyjne. U Zygmunta aparat marki Klejnot stał początkowo w kuchni, na maszynie do szycia. Amatorzy oglądania tv nie mieścili się w niej, część stała na sieni i oglądała telewizję poprzez otwarte drzwi. Wizyty te były czasami męczące i długie. Nie można spokojnie udać się na spoczynek, gdyż część rodziny spała w kuchni na tapczanie. Pracę kobietom ułatwiły zakupione pralki, takie jak Światowidy i Franie. Ponieważ w domach nie było kanalizacji, brudną wodę z pralki spuszczano do wiaderka. Pojawiły się także na wsi pierwsze lodówki. Kupowano także radia, często z adapterami.
W okresie tym pojawiły się w Palmirach kolejne, nowe domy u: Klemensa Gromadki, Jana Adaszewskiego, Kazimierza Pietruszki, Stanisława Jeziorkowskiego, Władysława Jeziorkowskiego, Romana Derkacza. Natomiast w istniejących domach montowano centralne ogrzewanie, do którego ciepło było dostarczane z wężownic wstawionych do węglowych kuchni. Domy nadal nie miały łazienek. W latach sześćdziesiątych nastąpiła dynamiczna wymiana słomianych strzech na budynkach gospodarczych na pokrycia eternitowe.
W 1967 roku wyremontowano w Palmirach kapliczkę. Odnowiono cokół, a murowaną część w której znajdowała się Matka Boska zastąpiono metalową, zespawaną z prętów i blachy. Kapliczka otrzymała wtedy szklane okienka. Dano także nowe ogrodzenie. Głównym projektantem i wykonawcą przebudowy był Zygmunt Irek. W tych pracach wydatnie pomagał mu Klimek Gromadka.
Przy skrzyżowaniu drogi z Palmir z drogą do Warszawy, na gruncie Sopińskich zbudowano żużlową pętlę dla autobusów PKS. Rano z Palmir odjeżdżały przynajmniej dwa autobusy: około 6. i 7. Natomiast po południu do Palmir przyjeżdżał co najmniej jeden autobus – odchodzący z Dworca Marymont tuż po godzinie 14. Było także kilka kursów autobusów do i z Czosnowa. Ponieważ wiele osób pracowało i uczyło się w Warszawie, autobusy te na ogół były bardzo przepełnione. Często zdarzało się, że autobusy jadące z Nowego Dworu, Zakroczymia czy też Leoncina były tak zatłoczone, że nie zatrzymywały się już na przystanku w Palmirach. Próbowaliśmy wtedy złapać okazję, aby nie spóźnić się do szkoły czy też pracy. W tym czasie nie pamiętam, aby jakiś mieszkaniec Palmir miał prywatny samochód.
Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych to także złoty okres dla filii Instytutu Zoologii PAN Łomna Las. Ogrodzono olbrzymi obszar, rozbudowano dawny dom Englera, pobudowano nowe pawilony oraz budynki mieszkalne. W filii Instytutu prowadzono doświadczenia na psach, królikach i kotach. Centralkę telefoniczną w Instytucie obsługiwała mieszkanka Palmir Marta Jusińska. Pracował tu też Stefan Kwieciński. Wiele osób z okolicy znalazło pracę przy zwierzętach doświadczalnych (żywieniu, czyszczeniu pomieszczeń). Co rano do wsi dochodziły szczekania psów z terenu Akademii. Akademia skupowała także psy i często można było spotkać mężczyzn na rowerach, którzy ciągnęli za rowerem na sznurku psa do Akademii.
Na początku lat sześćdziesiątych, w Palmirach zapanował wzmożony ruch. Pojawiło się bowiem wojsko i zaczęło samochodami wywozić piasek z części tzw. gór, tj. wydm, leżących wzdłuż dzisiejszej ulicy Rataja. Wykopano głęboki dół o powierzchni kilkuset metrów kwadratowych, który służył dzieciom ze wsi m.in. za boisko do piłki nożnej. Na boisku prym wiódł Józio Pietruszka, który dzielił uczestników gry na drużyny i nadawał im przydomki znanych piłkarzy, np. Erwina Wilczka z Górnika Zabrze. W wykopanym dole, tuż przy torze, powstały dwa bajorka. W większym, przez kilka lat, dopóki nie wyschło, kąpali się młodzi mieszkańcy wsi. W czasie wakacji spędzaliśmy tam całe dnie.
Na drodze prowadzącej do Janówka (na tzw. Kościelnej Drodze) postawiono szlaban. W okolicy tej nie można było zbierać grzybów, gdyż był to teren wojskowy. Mieszkańcy nie mieli pojęcia co dokładnie mieści się za szlabanem. Obecnie wiadomo, że znajdowały się tam stanowiska 2. Dywizjonu Rakietowego Obrony Powietrznej. Rozpoczął on pełnienie dyżurów od 1 stycznia 1961 roku. Ponieważ koszary tego dywizjonu mieściły się na Bielanach (na ulicy Marymonckiej obok stacji benzynowej) kilka razy dziennie przejeżdżał przez Palmiry samochód ciężarowy pokryty plandeką wiozący kolejną grupę żołnierzy na służbę. Trwało to do 1973 roku, kiedy to dywizjon zmienił miejsce dyslokacji z Palmir na Dębinę.
Od końca lat pięćdziesiątych dzieci z Palmir uczęszczały do szkoły w Łomnej. Gdy poszłam do niej w 1958 roku była jeszcze nie do końca wykończona. Zajęcia odbywały się na parterze. Na lekcjach W-F ćwiczyliśmy na korytarzu. Nauka odbywała się na zmiany, a z powodu wyżu demograficznego klasy były liczne.
Na zdjęciu poniżej: moja II klasa - zdjęcie wykonane w czerwcu 1960 roku.
Nikt myślał wtedy o dowożeniu dzieci do szkoły. Uczniowie z Palmir docierali na ogół do placówki pieszo. Czasami, gdy był wolny, dorośli pozwalali wziąć dziecku radziecki rower. Z rozczuleniem wspominam powroty ze szkoły do domu. Często wracaliśmy przez pola brodząc w gliniastej ziemi. Jedliśmy wyrwaną z ziemi, brudną i zimną rzepę lub ulęgałki zbierane z pod drzew rosnących na miedzach. Nie tak jak teraz, zimy były mroźne i śnieżne, co nie przeszkadzało nam w drodze do szkoły. Gdy poszłam do szkoły na ławkach królowały kałamarze z atramentem. Problemem były nie tylko kleksy w zeszytach, ale też słabe stalówki i zła jakość atramentu. W szkolnych kałamarzach często znajdowały się różnego rodzaju farfocle (czyli rozmaite strzępki). Długopisy pojawiły się w Polsce w latach pięćdziesiątych i początkowo były bardzo drogie. Nie pamiętam dokładnie, w której klasie podstawówki zaczęłam używać długopisu.
Niemal przez całą dekadę lat sześćdziesiątych nosiliśmy fartuchy szkolne z błyszczącej podszewki - granatowej lub czarnej. Ich krój zależał od pomysłowości miejscowych krawcowych. Ponieważ nie każdego roku sprawiano nam taki odziewek, często były one wyburzałe i na plecach nabierały fioletowego odcienia.
Co pewien czas w klasach sprawdzano czystość. Odbywało się to na forum całej klasy i wszyscy w klasie wiedzieli kto miał w głowie wszy. Bez zapowiedzi przyjeżdżała też co pewien okres pielęgniarka i hurtowo byliśmy szczepieni na obowiązkowe szczepienia.
Atrakcją był przyjazd objazdowego kina do szkoły. Pierwszym, obowiązkowym punktem seansu była Polska Kronika Filmowa. Oprócz polskich filmów (takich jak Szatan z siódmej klasy) wyświetlano radzieckie produkcje (niestety tytułów ich nie pamiętam).
W latach sześćdziesiątych coraz więcej uczniów szkoły w Łomnej kontynuowało naukę w mieście. Chłopcy trafiali przeważnie do szkół zawodowych, w tym do szkoły przy Hucie Warszawa. Do Technikum Chemicznego w Warszawie uczęszczał Bogdan Szymański z Palmir. Dziewczyny na ogół szły do zasadniczych szkół handlowych lub do techników ekonomicznych. Od 1965 roku do Technikum Ekonomicznego na Stawkach chodziły dwie wnuczki Józefa Irka: Krystyna Pietruszka i Alicja Irek.
Po doprowadzeniu prądu do Palmir w 1963 roku powoli pojawiały się w Palmirach telewizory. W latach sześćdziesiątych telewizja polska nadawała jeden program. W dni powszechne zaczynał się około godziny 17 -stej i trwał do około 22 -giej. W święta program zaczynał się rano, ale miał kilkugodzinną przerwą w godzinach południowych. Znaczna część programu nadawana była na żywo. Jakość przekazu była zła – często zdarzały się zniekształcenia obrazu i zaburzenia na fonii. Widzowie apelowali do telewizji, aby w takich przypadkach jak najszybciej pojawiał się na ekranie napis Prosimy nie regulować odbiorników. Jeżeli pojawiał się on zbyt późno, odbiorca niepotrzebnie denerwował się, czy znowu odbiornik nie nawalił.
Co zatem oglądaliśmy w telewizji – oczywiście Dziennik TV, Dobranockę, Teleecho, Polską Kronikę Filmową, poniedziałkowy Teatr Telewizji, czy czwartkową Kobrę. Wielką popularnością cieszyły się seriale, zarówno polskie jak i zagraniczne (Bonanza, Doktor Kildare, Templer). Po koniec tej dekady ich miejsce zajmie Stawka większa niż życie, czy też Czterej pancerni i pies. Zarówno dorośli jak i dzieci z naszej wsi doskonale znali przeboje z organizowanego od 1963 roku Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu: Kasi Sobczyk, Bogdana Łazuki, Wojciecha Młynarskiego czy też Jerzego Połomskiego. Pod koniec lat sześćdziesiątych na festiwalu sukcesy zaczęły odnosić polskie zespoły Czerwone Gitary, No to co, Skaldowie.
Należy zaznaczyć, że na początku działalności komunistyczne władze nie doceniały roli telewizji i mimo istniejącej cenzury nie wykorzystywano jej aktywnie dla celów propagandowych. Wiele wyświetlanych w telewizji wieczorem filmów pochodziło z Zachodu. Mogliśmy też zobaczyć w TV kilkugodzinną, bezprecedensową relację z lądowania misji Apollo na Księżycu.
Mimo toczącej się walki Władzy Ludowej z Kościołem na wsi pielęgnowano tradycje i święta kościelne. Wspominam m.in. zwyczaj plecenia wianków na koniec Oktawy Bożego Ciała. Niewielkie wianuszki pletliśmy z chabrów, rumianków, koniczyny (białej i czerwonej), mięty, czy też rosnących na skarpach rozchodników. Z tymi wianuszkami, nalizanymi na kolorową wstążeczkę, chodziliśmy wieczorem do kościoła. Powoli natomiast zamierała natomiast tradycja śpiewania przy kapliczce w maju. Na Wielkanoc pięknie udekorowane koszyczki z pokarmami nosiliśmy do święcenia do domów na wsi. Pomieszczenia użyczały różne rodziny, np. Karolina Ofiarowa, Zofia Gromadka oraz Jeziorkowska. Będąc dziećmi wyglądaliśmy księdza, który miał poświęcić pokarmy, gdyż jak wtedy uważano, tuż po poświęceniu święconki kończył się Wielki Post i można było spróbować szynki uwędzonej domowym sposobem. Gromadnie chodziliśmy w Wielką Sobotę do Kościoła, po czernie i wodę święconą. Była to też okazja do pochwalenia się nowym odziewkiem – płaszczem czy też butami.
Komunie dzieci świętowano skromnie. Do pierwszej komunii poszłam w sześćdziesiątym roku. Po uroczystości w kościele moja najbliższa rodzina zjadła bardziej wykwintny obiad. Nie było na nim moich chrzestnych. W ramach atrakcji ojciec próbował zrobić lody w maszynce, którą przyniósł od swoich rodziców, którzy przed wojną mieli sklep. Nie pamiętam natomiast skąd miał do niej lód, gdyż w Palmirach wciąż nie było prądu. Nie było jeszcze zwyczaju obdarowywania dzieci prezentami komunijnymi. Ja także nie odstałam żadnego prezentu, ani moja mama, która miała dwóch chrześniaków, nie obdarowała ich z okazji pierwszej komunii. Cztery lata później, przystępując do komunii mój brat otrzymał od swojej, mieszkającej w Warszawie, chrzestnej aparat fotograficzny Druh. Przyjęcia komunijnego natomiast nie miał.
Na zdjęciu poniżej: moje zdjęcie komunijne z rodzicami, bratem Cezarym oraz dziadkami Zofią i Władysławem Niegodziszami.
Pokolenie moich rodziców utrzymywało nadal dość ścisłe relacje towarzyskie. Latem w niedzielne popołudnia całymi rodzinami spacerowaliśmy drogą w stronę budynku spotykając się z innymi mieszkańcami wsi. Toczono rozmowy siedząc na pniakach w lesie (patrz zdjęcie w nagłówku). Organizowano sąsiedzkie Sylwestry, w trakcie których słuchano piosenek Fogga i Demarczyk.
Na zdjęciu poniżej: rodzinny spacer rodzin trzech sióstr z domu Woźniak - Janiny Machnacz mieszkanki Warszawy (pierwsza z lewej), Józefy Nowakowskiej (ta w chustce) i Leokadii Orzechowskiej (pierwsza z prawej). Z tyłu spaceruje Jadwiga Krupa z domu Nowakowska z córką. Mężczyzna - to prawdopodobnie Antonii Machnacz, który był stroicielem instrumentów w wojskowej orkiestrze i na co dzień chodził w wojskowym mundurze. Leokadii Orzechowskiej towarzyszą trzy wnuczki. Zdjęcie wykonane na zakręcie do Puszczy, z tyłu dom Pietruszków.
Powoli zmieniał się także język używany przez mieszkańców. Odchodzili bowiem starzy ludzie, którzy prawie nie umieli pisać i czytać oraz mówili niepoprawną polszczyzną, trochę zaciągali z mazurska. Coraz rzadziej używano także odmian nazwisk wskazujących na stan cywilny delikwenta. Powoli zaprzestawano używać takich określeń jak: Irczak (dla kawalera), Irkówna (dla panny) czy też Irkowa (kobiety zamężnej).
Poniżej zamieściłam kilka zdjęć oddających atmosferę codzienności lat sześćdziesiątych naszej wsi.
Na poniższym zdjęciu: Akcja sadzenia drzew. Od lewej: Janusz i Ryszard Bartosińcy, Mietek Kołodziejski, Józef Irek (sołtys), Mirek Świtalski Eugeniusz Kwieciński, Zdzisław Franiewski, Franciszka Piesowicz, Stanisław Jeziorkowski z tyłu, z łopatą Ryszard Kamiński i leśnik (trzymający drzewko).
Na zdjęciu poniżej: Wacław Niegodzisz z żoną Ludwiką, córką Reginą oraz mężem jego siostry Franciszkiem Chorosiem przed nowo wybudowanym domem. Rok 1964.
Na zdjęciu poniżej: rodzina Władysława Niegodzisza. Od lewej Alicja Irek (w wieku 13 lat), Alicja Irek (córka Władka) z synem Cezarym, Franciszek Choroś i Władysław Niegodzisz. Rok 1964. Z prawej strony fragment drewnianego letniaka wraz z opartą o niego balią.
Powrót do podstrony Wspomnienia mieszkańców
Strona została stworzona przy wykorzystaniu kreatora stron www WebWave